obserwuję gołębia siedzącego w deszczu na gałęzi świerku. ten świerk umarł stojąc. gołąb siedzi niczym nieruchomy poruszyciel i moknie. drzewo wygląda, jakby ktoś zaaplikował mu chemioterapię – jego gałęzie są łyse i smutne, nie dają rady ochronić ptaka przed deszczem. dlaczego na nim siedzi, pomimo, że pięć metrów dalej rośnie wspaniała, rozłożysta choinka? dlaczego siedzi i moknie, marznie i pozwala, by jego piórka zamieniały się w brudnoszare zlepki? co za bezmyślne stworzenie…
nie umiem oderwać od niego wzroku, patrzę przez szybę i słucham uspokajającego dźwięku deszczu dobiegającego z uchylonego okna. czuję nadchodzącą jesień, która zacznie się (według kalendarza) za sześć dni. zapachu jesieni nie można pomylić z niczym innym, ma w sobie nostalgię, ale jednocześnie powiew czegoś nowego, czegoś, co dopiero nadejdzie. ten zapach kojarzę od dawna z lekkim ukłuciem w brzuchu, zapowiadającym to, co niechybnie nastąpi. i z zimnem łaskoczącym w nos. w noc. bardzo lubię ten stan oczekiwania, lekkiego niepokoju, stan przed.
wszystkie początki zaczynają się jesienią.
wracam myślami i wzrokiem do gołębia i dochodzi do mnie, dlaczego tam siedzi. dochodzi do mnie, że wybrał kiedyś to drzewo i zdecydował, że będzie jego domem. zrobił to, gdy drzewo było piękne i rozłożyste, miało igły, dawało schronienie przed słońcem i deszczem. i wiatrem. jak mógłby więc zmienić je na jakiekolwiek inne? dla niego nadal było tym samym drzewem, które znalazł dawno temu. było jego schronieniem. pomimo, że już tylko z nazwy.
ten ptak wcale nie jest tak głupi, na jakiego wygląda.
dobrze się jesień zaczyna tego roku.