jesteś jak wulkan pełen kipiących emocji. wylewasz je z siebie, nie bacząc na to, że palą wszystko, co znajdzie się na ich drodze, zamieniając to w smutny popiół. mówisz mi, że to ja mam zapałki, ale to jest twoja prawda, nie moja. dawno się ich pozbyłam, nie pamiętam nawet, komu je oddałam. od dawna używam elektryczności, w miejsce lampy naftowej, po cóż mi one?
ty ciągle wzniecasz ogień posługując się metodami wypracowanymi dawno temu, kiedy – jak twierdzisz – byłeś innym człowiekiem. ale tak ci się tylko wydaje – wciąż jesteś małym chłopcem, który boi się ciemności… dlatego raz po raz zapalasz zapałkę, aby żarzy się i daje ci namiastkę ciepła. rzucasz laskę dynamitu i uciekasz jak najdalej ode mnie, krzycząc: łap, mała, jesteś silniejsza, poradzisz sobie… oczywiście, że sobie poradzę, wiesz o tym. zdążę zagasić lont, zanim dojdzie do wybuchu. jestem saperem, omijam twe miny i zasieki. cztery wybuchy i nadal żyję. nie wiem, czy cię to raduje, czy przeraża, ale chyba to drugie. bo wciąż wracasz i podkładasz kolejne bomby. chcesz rozerwać mnie na kawałki, chcesz oddzielić ciało od kości, pozbawić mnie wszystkiego, co czyni mnie człowiekiem, jakim jestem.
jak długo jeszcze mam to znosić? panie wulkanizatorze? jeśli pańska lawa jest zbyt gorąca, proponuję poddać się procesowi schładzania, wyjdzie to panu na dobre. ziemia wulkaniczna jest bardzo żyzna, ale lawa nań musi wystygnąć, a nie pozostawać płynna. rozumie pan? to wszystko wymaga czasu.
nigdy nie będę pana żoną.