zawsze, gdy mam jakąś decyzję do podjęcia, to wróżę sobie na różne dziwne sposoby. na przykład, spacerując, mówię sobie w myślach, że jeśli znajdę jakiś skarb, to wydarzy się to, na czym mi zależy. no i tak sobie idę i wpatruję się w krzaki, jakieś przydrożne śmieci, spoglądam w dziwne zakamarki i szukam tego skarbu. a później łapię się na tym, że skoro tak namiętnie szukam, to znaczy, że decyzja została już podjęta i chcę, by to coś nastąpiło. i każę sobie przestać się gapić, usiłuję o tym czymś zapomnieć, zapomnieć, że szukam skarbu i wtem znajduję:
dużą muszlę omułka
buta męskiego lewego, chyba weselnego
stado grzybów
i myślę sobie, że nie, to wcale nie są skarby, że to musi być coś, co chciałabym wziąć do domu. po chuj mi jeden but i to jeszcze męski? idę dalej, zapominam głębiej i wtem:
nad głową przelatuje mi łabędź. pierwszy raz widzę lecącego łabędzia, nie sądziłam, że latają tak wysoko. nie wygląda na dzikiego, jak w tej bajce braci Grimm (a może były to gęsi). i myślę sobie, czy mogę wziąć ten przelot łabędzia ze sobą? dziwny dźwięk skrzydeł ptaka nadal mam w głowie. nie zdążyłam wyciągnąć aparatu, mam już tylko wspomnienie.
ok, biorę.
w domu czytam, że łabędź oznacza wierność małżeńską.
dobre sobie, bo ja nie mam męża.