kiedy zaczynam rozmowę z tobą, jestem białą kartką, wyrwaną z zeszytu formatu A cztery. po czterech miesiącach gumowania słów pisanych ołówkiem z Ikei, nie mam nawet marginesów. to za nie mogłabym wymieść resztki wspomnień, nie mających już dla mnie żadnego znaczenia. linijka po linijce pozbyłam się równoleżących kresek złudzeń i oczekiwań.
***
mówisz mi, że na twojej kartce jest gruba krecha w poprzek, ale to nieprawda. ja widzę ją w pionie i jest narysowana grubym markerem. zaczynasz ją skrobać żyletką, a wtedy z kartki robi się siatka na motyle. bierzesz tę siatkę i łapiesz mnie. bo daję się złapać. chyba chcę poczuć się zaopiekowana w małej przestrzeni, może nawet zdominowana. może popsuły mi się skrzydełka, albo opadłam z sił i muszę odpocząć. a może dość mam latania.
przenosisz mnie z siatki do olbrzymiego słoika, dajesz mi nektar kwiatowy i najpyszniejsze owoce, podoba mi się to. czuję, że nareszcie znalazłam swoje miejsce. swój ciepły kokon. ko-ko(n) do kochania.
jest świetnie.
przez jakiś czas.
***
ale później zamieniasz się w głodnego kornika i zaczynasz drążyć w mojej drewnianej podłodze. pytasz, ile mam w niej desek, ile szpar, których nie zamierzam szpachlować, kto kładł lakier, a kto cyklinował? mówię ci wszystko, ale twierdzisz, że podłoga jest do dupy i ci nie smakuje. ale to moja drewniana, stara podłoga, naprawiona dzięki ciężkiej pracy i uważam, że jest piękna. i że nie umiesz docenić ani jej walorów estetycznych, ani użytkowych. jesteś niesprawiedliwy, ja jestem rozżalona i zaczynam się ciebie bać. motyle nie przepadają za kornikami. boję się, że mnie też zjesz, bo jesteś coraz bardziej natarczywy.
mówisz mi, że jestem najbrzydszym motylem, jakiego widziałeś. że moje skrzydła są nędzne i brudne.
***
słoik, w którym mnie trzymasz, pęka jak mydlana bańka. przez chwilę czuję się oszołomiona swą wolnością, nie bardzo wiem, jak się w niej odnaleźć. twoja twarz oglądana przez szklane ścianki, wydawała się łagodna i jasna. teraz widzę, że było to złudzenie. hologram. wytwór mojego motylego umysłu. to moje własne światło odbijało się od ścianek słoika i rozjaśniało wszystko wokół. również ciebie. twoja twarz, korniku, okazuje się zupełnie inna, niż myślałam. pancerzyk, główka, sześć odnóży i dwa śmieszne czułki, wyglądające jak żądła. teraz wyraźnie widzę, czym co jakiś czas mnie kłułeś.
podwójnie.
***
robi mi się zimno, czuję, że nie mogę dłużej czekać.
odlatuję.
moje skrzydła grzeją się w słońcu, które nadało im cudny kolor. przypominam sobie, jakie to wspaniałe uczucie.
latać.
***
w oddali słyszę chrobot odnóży, ale twoje drapanie zostaje gdzieś z tyłu.
nie ma już dla mnie żadnego znaczenia.