Dziewczynka zza siatki, z drugą, młodszą od siebie, patrzy tęsknym wzrokiem na koleżankę, bawiącą się w swym ogródku, w którym rodzice rozłożyli olbrzymi basen. Z dachem nawet.
Pamiętam to dziecięce uczucie doskonale. Zazdrość pomieszana z fascynacją.
–Ej, Wiki, pamiętasz jak spadłyśmy wtedy z tego hamaka? – słyszę głos małej zza siatki. A więc prócz basenu Wiki ma jeszcze hamak, fajowo.
– No, pamiętam – słyszę znudzony głos po prawej.
– Wiki, jestes sama? – nie daje za wygraną ta zza siatki. Słyszę w tym pytaniu nadzieję tak silną, że prawie namacalną. Wstrzymuję oddech nad książką.
– Nie, nie jestem sama – odpowiada ta od basenu, głosem pełnym wyższości.
Słyszę szept tej mniejszej:
– Jest z psem…
– A jest u ciebie Oliwia? – docieka dalej zza płota, ale czuję, że już nie wierzy w zaproszenie do krainy szczęśliwości.
– Nie, nie ma Oliwki – koleżanka ucina dyskusję ponad płotami.
Koniec dialogu.
Żal rozpływa się w ciepłym powietrzu, nadzieja odlatuje na dmuchawcu , choć przecież wcale nie ma wiatru. Wiki pluska się w basenie sama.
Dziewczynka zza płota pyta, czy mogą sobie z tą drugą rozłożyć u mnie w ogródku kocyk.
– Jasne, młoda, właź. Tylko pod warunkiem, że będziecie cicho, bo trzy radia to i tak już przegięcie – mówię do nich na wszelki wypadek.
Niepotrzebnie.
Rozłożyły się przy siatce i zginęły w wysokiej trawie. Dobrze, że jej jednak wczoraj nie skosiłam. Majtały sobie nogami i robiły „świecę”, chichocząc. Wiki z basenu spoglądała obojętnym wzrokiem.
Za jakiś czas zamieszka w zamkniętym osiedlu, gdzie będzie się czuła tak dobrze, jak teraz w swym basenie.
Komfortowo i samotnie.
Za szybko przestajemy być dziećmi.